19 sierpnia 2019 roku wyruszyliśmy na planowany wcześniej trekking w Tatrach Wysokich. Jego głównym celem miała być próba zmierzenia się ze sławną Orlą Percią oraz najwyższym szczytem Polski- Rysami (2499m n.p.m.). Niestety wskutek trudnych warunków atmosferycznych nie udało nam się ich zrealizować, mimo to całą wędrówkę można zaliczyć jako bardzo udaną i nie mniej wartościową.
Dzień 1 Zakopane (Kuźnice)- Przełęcz Zawrat- Dolina Pięciu Stawów Polskich (schronisko)
Po zostawieniu samochodu w Zakopanem udaliśmy się w stronę Kuźnic. W pewnym momencie zatrzymał nas taksówkarz oferując podwiezienie do Kuźnic w dobrej cenie. Z chęcią skorzystaliśmy z możliwości szybszego znalezienia się na szlaku. Po wyjściu z taksówki, dobrze nam znanym na tym odcinku niebieskim szlakiem udaliśmy się w stronę Murowańca. Odcinek ten, mimo że miejscami stromy, nie jest zbytnio nużący– idealna rozgrzewka przed wymagającym podejściem na Zawrat. Po wyjściu z lasu szlak zachwyca pięknymi widokami na skaliste granie Tatr Wysokich oraz na sławny Giewont z innej perspektywy. Sama Hala Gąsienicowa też nie zawiodła i ukazała się nam przybrana pięknymi, fioletowymi kwiatami kontrastującymi z szarymi, surowymi skałami górujących nad nią szczytów. Pod Murowańcem zrobiliśmy sobie dłuższy odpoczynek na drugie śniadanie. Po popasie wyruszyliśmy dalej niebieskim szlakiem w stronę Zawratu. Chwilę po opuszczeniu Hali Gąsienicowej zobaczyć można pomnik upamiętniający Mieczysława Karłowicza, artystę i taternika, który zginął w tym miejscu pod lawiną śnieżną podczas samotnej wycieczki narciarskiej (sam pomnik jest trochę oddalony od szlaku, więc trzeba uważać by go nie przeoczyć). Dalej szlak z każdym krokiem staje się coraz piękniejszy. Po minięciu Czarnego Stawu Gąsienicowego robi się coraz bardziej stromo. Już mocno rozruszani dotarliśmy do najstromszego, ubezpieczonego łańcuchami odcinka. W tym momencie założyliśmy też kaski (w sumie jako jedyni). Oczywiście nikogo tutaj nie oceniam zakładać czy nie to indywidualny wybór i jak to w górach bywa nie ma jednoznacznej odpowiedzi, z jednej strony teren jest mocno nastromiony i zrzucenie kamienia przez osobę powyżej może się źle skończyć (oraz po prostu głupio było by zarobić kamieniem mając kask przytroczony do plecaka zwłaszcza że na głowie wcale nie waży więcej…), z drugiej jednak strony faktem jest, że szlak ten w ciągu sezonów pokonuje tylu ludzi, że większość luźnych kamieni została już strącona (chociaż pod koniec podejścia sami zobaczyliśmy jak jeden turysta potrącił mały, niepozorny kamień, który na szczęście poleciał na bok). Sama trasa na ubezpieczonym odcinku jest stroma i daje poczucie, że jesteśmy już w Tatrach Wysokich, lecz nie sprawia ona wielkich trudności. Uważam, że szlak ten pokonywany od strony Hali Gąsienicowej jest świetną wycieczką przygotowującą do chociażby Orlej Perci (chociaż na początek polecałbym Wąwóz Kraków i potem Szpiglasową Przełęcz od strony Doliny Pięciu Stawów oraz ewentualnie Giewont ale z rana…). Po dotarciu na przełęcz zrobilśmy sobie krótką przerwę na coś słodkiego oraz na podziwianie pięknych widoków na Dolinę Pięciu Stawów. Z przłęczy do schroniska szliśmy dalej niebieskim szlakiem, który zaprowadził nas do celu wędrówki bardzo przyjemnym nie za stromym zejściem pozwalającym w pełni rozkoszowac się urokiem doliny.
Dzień 2 Odpoczynek w Dolinie Pięciu Stawów Polskich

Niestety tego dnia niepewna pogoda zmusiła nas do zostania w schronisku. Na szczęście wyjątkowe i wyjątkowo wysokie ( schronisko to jest najwyżej położonym schroniskiem w polskich Tatrach) położenie chociaż w części wynagrodziło nam brak wędrówki. Oczywiście czas spędzony w schronisku nie poszedł na marne, dzielnie planowaliśmy trasę na następne dni oraz niezłomnie pochłanialiśmy jedzenie, które jest niezbędne do relizacji ambitnych celów górskich… .
Dzień 3 Dolina Pięciu Stawów Polskich (schronisko)- Kozia Przełęcz- Dolina Pięciu Stawów Polskich (schronisko)
Tego dnia prognozy były trochę (niestety niewiele) lepsze niż dnia poprzedniego, toteż postanowiliśmy wedle możliwości zmierzyć się z Orlą Percią. Nie mieliśmy jakichś dokładniejszych planów co do trasy, którą zamierzaliśmy pokonać, po prostu chcieliśmy wbić się żółtym szlakiem na Kozią Przełęcz i na niej podjąć decyzję w oparciu o aktualne warunki. By zmniejszyć prawdopodobieństwo natchnięcia się na burzę wyszliśmy ze schroniska wyjątkowo wcześnie, bo ok. 4.30. W świetle czołówek wracaliśmy się niebieskim szlakiem, aż do skrzyżowania, na którym już za żółtymi znakami skręciliśmy w stronę Koziej Przełęczy. W podziwianiu wstającego dnia przeszkadzał nam bardzo silnie wiejący wiatr (co silniejsze podmuchy dosłownie spychały nas ze ścieżki). Mimo utrudnień postanowiliośmy kontynuować marsz. Do pierwszych ubezpieczeń dotarliśmy w okolicach godziny 6.00. Na szczęście było już całkiem jasno. W tym miejscu skały osłaniały nas od wiatru, lecz wiedzieliśmy, że jeżeli wiatr sprawiał nam problemy na zwykłej ścieżce to na grani musi być bardzo nieciekawie. W naszych głowach powoli dojrzewała myśl o konieczności wcześniejszego powrotu na razie jednak nie planowaliśmy jeszcze się poddawać. Ciąg ubezpieczeń od razu zaczął się stromo ( w sumie pierwsze partie tego odcinka uznać można za najtrudniejsze oraz za najbardziej eksponowane). Mimo to wspinaczka szła nam dosyć sprawnie oraz sprawiała nam wiele przyjemności. Wiatr jednak dalej dawał o sobie znać na każdym bardziej odsłoniętym odcinku. Dlatego też mama, czująca sie na łańcuchach trochę mniej pewnie niż reszta postanowiła poczekać na nas w względnie wygodnym miejscu pozwalającym innym piechurom (tych co prawda było tylko kilku) ją wyprzedzić. My- męska część grupy kontynuowaliśmy podejście, chociaż wiedzieliśmy, że na więcej niż Kozią Przełęcz raczej nie ma co liczyć. Po dotarciu na wcześniej wspomnianą przełęcz szybko zrobiliśmy sobie zdjęcia i zaczęliśmy schodzić tą samą drogą. Mimo chęci marszu dalej w stronę Koziego Wierchu zdecydowaliśmy się na powrót drogą podejścia ze względu na niepewne warunki i brak możliwości szybkiego odwrotu w razie ich załamania. Chociaż odczuwaliśmy niedosyt byliśmy bardzo zadowoleniu z tego, że w ogóle udało nam się wyjść ze schroniska (wiadomo również, że góry nie mają w zwyczaju uciekać i z reguły cierpliwie czekają na swoich zdobywców). Do schroniska wróciliśmy wśród zakrywających Wielki i Przedni Staw Polski chmur. Po dotarciu do schroniska korzystając z tego, że warunki chociaż nie lepsze też się nie pogorszyły postanowiłem wejść jeszczcze na Świstową Czubę w celu zrobienia zdjęć i spożytkowania wolnej energii. Wiem, że z tego miejsca moja decyzja może zdawać się w najlepszym przypadku dziwna, ale oceniając mnie nalezy wziąźć pod uwagę, że szlak na Świstową Czubę to nie Orla Perć i ewentualny wycof w razie nagłego pogorszenia warunków można przeprowadzić bardzo szybko (wejście zajeło mi 36 minut a zejście 21minut).
Dzień 4 Dolina Pięciu Stawów Polskich (schronisko)- Szpiglasowy Wierch- Morskie Oko (schronisko)
Ten dzień przywitał nas, przynajmniej z początku, łaskawszą pogodą. Pełni sił i ciekawi noclegu w chyba najsławniejszym schronisku w Polsce, już po raz trzeci wyruszyliśmy niebieskim szlakiem w stronę Zawratu, lecz tym razem na skrzyżowaniu z żółtym szlakiem skręciliśmy w lewo, w stronę Szpiglasowej Przełęczy. Już po chwili od wejścia na żółty szlak trasa zaczęła robić się stromsza. Podejście jednak nie było jakoś strasznie wymagające, pieło się w górę cały czas, ale pod przyjemnym kątem, dlatego można było w pełni delektować się widokami na Dolinę Pięciu Stawów Polskich w części przykrytą chmurami. Po około godzinie marszu dotarliśmy do krótkiego ubezpieczonego odcinka. W porównaniu z poprzednimi nie sprawiał on żadnego problemu. Tak naprawdę łańcuchy, które się tam znajdują niezbędne okazać się mogą tylko w wypadku gdy szlak jest mokry. Ekspozycja z kolei jest znikoma. Z przełęczy można iść prosto w stronę schroniska, lub dodatkowo zdobyć Szpiglasowy Wierch, co zajmuje około 15 minut (po wejściu na szczyt trzeba wrócić tą samą drogą do przełęczy). My zdecydowaliśmy się na drugi wariant. Droga na szczyt nie jest wymagająca, chociaz końcówkę trzeba pokonać wśród dużych głazów co może trochę utrudniać wędrówkę. Ze szczytu zapewne rozciągają się piękne widoki, nam jednak nie było dane ich podziwiać ze względu na mgłę. Po krótkiej przerwie zaczęliśmy schodzić w stronę Morskiego Oka. Zejście jest przyjemne i w lepszych warunkach zapewne atrakcyne widokowo. Ciekawym widokiem, który mogliśmy oglądać w chwilach rozjaśnienia był Mnich od swojej tylnej strony. Podobnie jak Giewont ze strony Kopy Kondrackiej nie ma nic wspólnego z Śpiącym Rycerzem, tak Minch z tej perspektywy nie wygląda na niedostępną skalną iglicę praktycznie nie do zdobycia. W pewnym momencie minęliśmy skręt na Wrota Chałubińskiego, na które mięliśmy wielką chrapkę, postanowiliśmy jednak zostawić je sobie na lepsze warunki by móc podziwać widoki. Chwilę później okazało się że podjęliśmy dobrą decyzję bo w przeciągu paru minut widoczność zmniejszyłą się jeszcze bardziej oraz zaczął padać deszcz. Niedaleko schroniska z daleka słychać było grzmoty. Co ciekawe mimo ewidentnie niesprzyjających warunków mijaliśmy ludzi idących w górę często z małymi dziećmi… . Dopiero w schronisku całkiem przypadkiem dowiedzieliśmy o strasznej burzy nad Giewontem.
Dzień 5 Morskie Oko (schronisko)- Czarny Staw pod Rysami- Morskie Oko (schronisko)
Według pierwotnego planu tego dnia mieliśmy zdobyć Rysy, jednak z powodu niepewnych prognoz (po południu miało być spore prawdopodobieństwo burzy) postanowiliśmy nie ryzykować i zrobić sobie dzień przerwy ewntualnie z jakimś małym spacerkiem. Około dziesiątej tylko z Gore- texami w rękach wyruszyliśmy w stronę Czarnego Stawu pod Rysami. Po około 40 minutach dobrym tępem dotarliśmy do celu. Chociaż nie był to może ambitny cel, widoki naprawdę warte były wysiłku (w sumie jak zawsze). Po krótkim odpoczynku i zrobieniu zdjęć ruszyliśmy z powrotem do schroniska, ale tym razem drugą stroną brzegu Morskiego Oka. Resztę dnia spędziliśmy na błogim lenieniu się i graniu w karty w pięknej tatrzańskiej scenerii.
Dzień 6 Morskie Oko (schronisko)- Dolina Roztoki (schronisko)
Ten dzień od początku miał być dniem odpoczynkowym i nie planowaliśmy na niego nic więcej niż zejście do Roztoki. Odcinek zatłoczoną Ceprostradą to nie jest to czego można oczekiwać po górskich szlakch, więc przemknęliśmy go najszybciej jak tylko się dało. Po wejściu na zielony szlak prowadzący prosto do schroniska weszliśmy do innego świata: asfalt zamienił się w wysypaną kamieniami ścieżkę, a ludzie praktycznie zniknęli. W schronisku zameldowaliśmy się około godziny 11.00. .
Dzień 7 Odpoczynek w schronisku w Dolinie Roztoki

Prognozy znowu nie były idealne, a schronisko to nie jest położnone szczególnie atrakcyjnie (w porównaniu do sąsiadów) patrząc pod kątem dłuższych wędrówek, dlatego też postanowiliśmy naładować akumulatory przed nieuchronnym powrotem do normalności. Co do schroniska to warto napisać o nim parę słów (w końcu to trzykrotny zwycięzca rankingu schronisk nieistniejącego już magazynu ,,n.p.m”). Budynek jest bardzo ładny i zadbany obok niego znajduje się miejsce na wypoczynek na świeżym powietrzu. Kuchnia rzeciwiście jest dobra i sycąca, a pokoje i łazienki czyste. Bardzo fajną rzeczą jest świetlica z grami planszowymi (często kompletnymi) oraz biblioteczką, w której miłośnik gór powinien znaleźć coś dla siebie ( dla porównania w Morskim Oku znalazłem głównie tytuły o socjalizmie). Jak wyżej wspomniałem największą wadą schroniska, ale w sumie też dużą zaletą jest oddalenie od głównych szlaków, z jeddnej strony utrudnia to wędrówki, z drugiej pozwala na odcięcie się od tłumów. Atmosfera schroniska jednak jasno daje znać że jesteśmy w miejscu, w którym najważniejszy jest relaks i odpoczynek blisko natury. Na zewnatrz przez cały dzień zobaczyć można ludzi odpoczywających na leżakach i ławkach, a wieczorem główna sala staje się miejscem gdzie schroniskowa społeczność toczy rozmowy na różne tematy i gra w planszówki. warto tez wspomineć, że w niedzielę jest możliwość uczestniczenia we Mszy Świętej w schronisku z czego oczywiśćie skorzystaliśmy.
Dzień 8 Dolina Roztoki (schronisko)- Zakopane
Nietety, jak każda podróż również ta miała swój początek i koniec. Po wyspaniu się, mimo iż nie udało nam się zrealizować wszystkich planów, bardzo zadowoleni z całego trekkingu, spokojnym tempem rozmawiając o przeżyciach z tego wyjazdu oraz planując następne zeszliśmy do Palenicy Białczańskiej a stamtąd busem przejechaliśmy do Zakopanego gdzie czekał na nas samochód.